HISTORIE MIGRANTÓW – CZĘŚĆ I


Zdjęcia i tekst: Eliza Kowalczyk

Rodziny z Iraku

31 października 2021, piękny, jesienny wschód słońca. Ruszamy z mężem na zdjęcia przyrody, kierujemy się na tereny, gdzie spotykaliśmy łosie, podmokłe łąki tuż na granicy rezerwatu ścisłego Białowieskiego Parku Narodowego. Rozglądając się za ciemną sylwetką zwierzęcia dostrzegamy ruch między drzewami. Szybko obieramy ten kierunek i śledzimy ruch z oddali. Zaskakuje nas pojawiający się kolor czerwony. Wyskakuję z samochodu i biegnę na skróty wiedząc już, że to nie zwierzę a grupa ludzi. Uciekają, myśląc, że zaraz złapie ich Straż Graniczna lub Policja. Przechodzę przez zniszczoną siatkę na teren rezerwatu ścisłego. Grzęznę w błocie, tracę ich z oczu. W oddali dostrzegam człowieka z dzieckiem na rękach w czerwonym kombinezonie. Krzyczę po angielsku, że jestem przyjacielem i chcę pomóc. Przystaje a z ziemi, jak drzewa „wyrastają” kolejne postaci. 

To grupa dziesięciu osób z czego 5 to dzieci. Są brudni, mokrzy i głodni. Przysiadamy na pniach brzóz i kępach traw. Mój mąż przynosi z samochodu plecak, który jest od początku kryzysu na wyposażeniu samochodu. Dla tak dużej grupy potrzebujemy jednak więcej jedzenia, ubrań, butów, są przecież dzieci. Zwracam się z prośbą o pomoc do znajomych, lokalnych aktywistów i mimo, że jest 6 rano a oni są po bardzo akcyjnej nocy, zbierają od nas typowe dane i przygotowują rzeczy by je dowieźć w wyznaczone miejsce. Typowe, bo nie trzeba pisać potrzebujemy butów w rozmiarach takich a takich, piszmy 39,42x2, 41, 30 i to wystarczy. Zanim dojedzie pomoc rozmawiamy, dowiadujemy się kim są i jaka jest ich historia na granicy. 

To dwie irackie rodziny i samotny Irakijczyk ze statusem uchodźcy w Jemenie. Pusbackowani 13 razy. Jedno z dzieci nie ma jeszcze roku. Jedna rodzina z dwójką małych dzieci Zeidi Hanin z dziewczynkami Zahrą w wieku dwóch lat i roczną Ghasle. Jak szli przez puszczę z tym małymi dziećmi? Musieli przez całą drogę nieść je na rękach. Bez ciepłego posiłku i dachu nad głową. Druga rodzina to małżeństwo Ali i Wedian z dziećmi Arasem 10 miesięcy, Yakein 8 lat i Hussainem 9 lat. Żadne z nich nie mówi po angielsku. Jedynie samotny Ghamdan jest naszym tłumaczem i dzięki niemu możemy się porozumieć z całą grupą. Dzieci szybko się z nami oswajają, po zjedzeniu musów owocowych i batoników ożywają i zaczynają wchodzić z nami w interakcję oraz bawić się między sobą. Pilnujemy, żeby nie były zbyt głośno. Dorośli są w innym nastroju, po tylu puschbackach są zmęczeni, zrezygnowani i zrozpaczeni. 

Trudno im wytłumaczyć, że nie możemy im w żaden inny sposób pomóc niż dostarczyć jedzenie, pomoc medyczną i ubrania. Tłumaczymy też, że są w strefie z zakazem przebywania i wszędzie pełno jest wojska i policji. Ghamdan płacze, to trudny widok, możemy pobyć z nim w tym momencie i poklepać po ramieniu. Nic więcej. Dojeżdża pomoc, rozdajemy buty i ubrania, kolega opatruje stopy. Dajemy zapas jedzenia, pampersów, mleka dla niemowląt. Wedian, mama najmłodszego dziecka, Arasa, ubiera się gdy ten śpi na śpiworze pod brzozą. Przebudza się i zaczyna płakać, biorę go na ręce i kołyszę. Miałam ochotę zabrać ich wszystkich do domu, do domu gdzie w ciepłych łóżkach spały moje dzieci. Na prośbę Ghamdana i pozostałych rodzin robię zdjęcia, proszą by pokazać światu jak wygląda koszmar na granicy polsko- białoruskiej.  Nic nie jest w stanie opisać uczuć jakie wtedy w nas były. Bezsilność, rozpacz i przerażenie gdy musimy odwrócić się do nich plecami i odejść. Odchodzimy. Przez kolejny rok próbuję ich odnaleźć. Bezskutecznie. Chciałabym, i mam taką nadzieję, żeby byli bezpieczni. 
Historie migrantów - część I  
Historie migrantów - część I  
Historie migrantów - część I  
Jara, 9 lat,
(Palestyna/ Liban)

28.04.2022. Po zimowym przestoju w przejściach przez granicę, gdy służby białoruskie zgromadziły uchodźców w magazynie w miejscowości Bruzgi, zrobiło się na wiosnę tłoczno, gdy zaczęli ich pchać na stronę Polską. To, co często powtarzają nam ludzie, których spotykamy w lesie to słynne powiedzenie „idziesz tam albo umierasz tu”, słyszałam to wiele razy. Pomocy potrzebowało tak wiele osób, że brakowało aktywistów niosących pomoc humanitarną. Przez wiele miesięcy od początku kryzysu pomoc była już dobrze rozplanowana i zorganizowana. Potrzebni byli ludzie, na jednej z lokalnych grup pojawiła się prośba, że kto może niech ruszy do lasu. Zgłosiłam się. Na wiadomość, że trzeba iść nie czekałam długo. 

Z pinami to było tak, że współrzędne mogły stać się nieaktualne w ułamku sekundy. Ludzie się przemieszczali, znikali, głuchły ich telefony, szalał gps. Miałam wolny poranek i mogłam swobodnie pomóc komuś w razie potrzeby albo wybrać się na zdjęcia. Dostałam informację, że w moim pobliżu jest grupa, której trzeba zanieść jedzenie i picie. W ostatniej chwili gdy byłam gotowa ruszyć okazało się, że są już w zupełnie innym miejscu i raczej dla mnie trudno dostępnym. Ktoś przejął grupę a ja ruszałam z aparatem. Ze świadomością, że wyprawy z aparatem przez ostatnie miesiące i tak często kończą się spotkaniami z ludźmi potrzebującymi pomocy. W moim fotograficznym ekwipunku była woda, folia nrc, powerbank, jedzenie i mini apteczka. Przyszła wiadomość, do pinu było blisko. Bagnisty, ale znajomy teren, z wieloma wykrotami i leżącymi pniami. Trudny, ale w świetle dziennym do pokonania dość szybko. Wiedziałam, że okolicy wciąż są ludzie uciekający przez granicę, spotykaliśmy ich wszędzie. Wiosną 2022 jeszcze tak bardzo się nie ukrywali, wierząc w dobre, ludzkie intencje mieszkańców okolicy. 

Wiedziałam, że idę do ojca z chorym dzieckiem. Sama myśl o tym, w jakim stanie ich znajdę i czy dam radę odpowiednio pomóc budziła we mnie ogromny lęk. A przy tym ta nieustająca obawa, by poruszać się bardzo ostrożnie, żeby nie ujawnić miejsca ich pobytu. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę być przyczyną wyrzucenia ich na Białoruś.

Gps w telefonie prowadził mnie przez gęste świerki. Tuż przy poszukiwanej lokalizacji natknęłam się na grupę śpiących mężczyzn. Spali tak mocno, że nawet nie zauważyli jak się nachylam, żeby sprawdzić w jakim są stanie. Musiałam ich zostawić, żeby dotrzeć do chorego dziecka. Byli w tak silnym sennym letargu, że nie drgnęli. Wróciłam do nich później. Szłam dalej do celu.

Pod świerkami przy Wysokim Bagnie koczował ojciec z córką. Przeraził się na mój widok, ale zachował spokój i raczej nie miał możliwości ucieczki, bo dziecko leżało przykryte śpiworem bez ruchu. Dziewczynka nawet nie drgnęła. Od razu przeszło mi przez myśl, że nie żyje. To takie ułamki sekundy gdy cały świat wiruje i nie można zatrzymać pędzących myśli i uczucia strachu. Mężczyzna nie mówił po angielsku, więc nie mogłam się z nim porozumieć. Pokazywał leki i dokumenty medyczne. Dziewczynka leżała cały czas bez ruchu, jak się okazało była wycieńczona, bez kontaktu. Miała gorączkę. W buzię powbijane kleszcze. Brudna i w rozczochranych włosach. To co widziałam w oczach ojca, to przerażenie, błaganie o pomoc i iskierka nadziei, że zostaną ze mną na zawsze 
 Nie byłam przygotowana na widok zrozpaczonego ojca,...
Nie byłam przygotowana na widok zrozpaczonego ojca, który w nosidełku niemowlęcym przeniósł przez las 9 letnią, chorą córkę. Przez TEN las, trudny do przejścia, niebezpieczny i zaskakujący teren. Zwabiony „otwartą” granicą do Europy chciał dotrzeć do kraju, gdzie mógłby leczyć chore dziecko, bo w miejscu zamieszkania w Libanie, mimo pracy na kilku etatach, rodziny nie było na to stać. Wcześniej rodzina uciekła z Palestyny. Wybierając się w podróż ratującą życie Yary, pozostawili w Libanie mamę Yary i jej 5 letniego brata.  Pięć dni w srogim lesie, z nocnymi przymrozkami zrobiły swoje. Stan Yary bardzo się pogorszył. Kiedy ich znalazłam nie było z nią kontaktu, miała opuchnięte nogi, odmrożenia. Oczy wpatrzone gdzieś przed siebie. Poczułam przerażenie, czułość i przypływ adrenaliny, żeby walczyć o jej życie. Ostatnie miesiące kryzysu sprawiły, że wiem do kogo dzwonić z prośbą o pomoc, nawet wiem kto mówi po arabsku. Wiedziałam też, że nie pozwolę wyrzucić ich na Białoruś. Potrzebowałam tłumacza i lekarza, który podejmie decyzję co dalej. Telefon jeden za drugim i szybka akcja pomocowa. Dziewczynka dopiero po wypiciu kubka herbaty zaczęła odrobinę reagować. Wpatrywała się we mnie bez żadnych emocji. Nawet pluszowy piesek brelok, którym chciałam ją pocieszyć, nie przykuł jej uwagi. Musiałam na chwilę ich zostawić, żeby wyjść po lekarza i tłumacza. Ojciec był tym faktem mocno wystraszony, obiecałam wrócić z pomocą jak najszybciej. 

Na miejsce dotarła lekarka z białowieskiej przychodni, będąc już po pracy, Lucyna Marciniak (posłuchaj wywiadu) i tłumacz języka arabskiego, będący wówczas na wolontariackim dyżurze przy granicy. Wiele osób w czasie kryzysu przyjeżdżało na swoje „urlopy wypoczynkowe”, by pomagać.  W międzyczasie pomoc otrzymała również grupa napotkana w drodze do Yary i jej ojca. Nie obyło się bez emocji gdy nadleciał helikopter, jednak gęste świerki dały nam schronienie. Wsunęłam się tak gwałtownie pod gałęzie, że wychodząc zgubiłam telefon. Odnaleziony później ze wsparciem grupy uchodźców, którą spotkałam.
Lekarka po przebadaniu dziewczynki i przetłumaczeniu medycznych informacji uznała, że decyzja jest tylko jedna. Wynosimy na noszach dziecko z lasu, bo potrzebuje fachowej pomocy w szpitalu. Jej życie i zdrowie jest zagrożone. Na noszach przez bagno, wykroty, powalone drzewa. Dopiero na drugi dzień dostrzegam mnóstwo siniaków na moich nogach, w trakcie przeprawy leśnej nie czuje się kompletnie żadnego bólu. Karetka nie dojedzie na bagno, proszę o pomoc męża, żeby podjechał do nas jak najbliżej samochodem terenowym. Kiedy wynosimy Yarę z lasu dzwonimy na pogotowie i na 112 w celu zawiadomienia Straży Granicznej. Na 112, bo bezpośrednio lepiej nie, zresztą nie miałam numeru a tam brak zasięgu internetu. Umawiamy się w konkretnym miejscu, żeby karetka nie musiała błądzić. Jesteśmy pierwsi, czekamy jakieś 10-20 minut w tym czasie staje się pełnomocnikiem (poczytaj o sytuacji prawnej na granicy) obojga. Podpisujemy papiery przywiezione przez kolegę. Dziewczynka leży na tylnym siedzeniu samochodu bez ruchu i mam nadzieję, że nie słyszała awantury ze Strazą Graniczna  i wojskiem. Policja okazuje się bardziej profesjonalna i wyważona. Znajomy ze Straży Granicznej udaje, że się nie znamy, traktuje nas jak przestępców a mundurowy z wojska chce nas legitymować sam się nie przedstawiając. Tłumaczył to rozkazem. 
W międzyczasie przyjeżdża karetka, Dziewczynka jest przenoszona do niej a Straż Graniczna pyta czy liczę się z poniesieniem kosztu karetki. Nie wiem, że czego to wynikało, bo wezwanie było zasadne i potwierdzone przez lekarza, ale się liczyłam. Lucyna przekazuje swój medyczny wstępny raport załodze karetki pogotowia. Karetka z Yarą i ojcem w środku odjeżdża. Spisani przez tajniaków z Policji rozjeżdżamy się w swoje strony. Dziewczynka jest bezpieczna dopóki jest w szpitalu w Hajnówce. Tam wspaniała Kasia Poskrobko, szpitalny koordynator (czytaj wywiad), bierze ich pod swoje skrzydła, dokarmia, ubiera, uspokaja. Przysyła mi zdjęcie uśmiechniętej Yary, co sprawia, że płacze z radości, bo to zupełnie inne dziecko niż to zwinięte w mokry śpiwór z błędnym wzrokiem. Jak niewiele trzeba, by wrócił uśmiech dziecka. Opieka, poczucie bezpieczeństwa, ciepłe łóżko i posiłek. Diametralnie zmieniają się rysy człowieka. To jest potężna metamorfoza. 

Z karty wypisu czytamy, że przyjęta w stanie średnim, apatyczna, leżąca, na skórze twarzy kleszcze, skóra zimna, ręce i stopy lodowate, zasinione palce u rąk i stóp, część grzbietowa stóp obrzęknięta, cechy odwodnienia. Odmrożenia palców piątych u stóp zaopatrzono farmakologicznie. Ze względu na odwodnienie nie było możliwości wkłucia dożylnego chirurg założył dojście doszpikowe w obrębie podudzia lewego. Ze względu na chorobę genetyczną dziecko w dniu 29.04.2022 trafia do Białegostoku do Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego na oddział neurologii do wspaniałych lekarzy. Przywracają ją do życia kroplówkami, ratują odmrożone paluszki. Tłumaczą dokumenty medyczne z kraju pochodzenia. Leczenie jej choroby podstawowej jest potrzebne na innym oddziale, ale że jest majówka, remonty, obłożenie pełne zostaje na neurologii. 

W międzyczasie tata Yary prosi o interwencję gdy Straż Graniczna umieszcza w ich pokoju funkcjonariuszy na 24 godziny na dobę! Ordynator prosi o umieszczenie mundurowych przy wyjściu z oddziału, ale na to nie ma zgody. Ostatecznie funkcjonariusze są umieszczeni przed drzwiami pokoju moich podopiecznych. Odwiedzam ich w Białymstoku dwukrotnie, rozmawiam z lekarzem, ustalamy, że po weekendzie odbędą się konsultacje z immunologiem. Bawię się z Yarą w parzenie herbatki i kiedy udaję, że siorbię ona śmieje się jak nigdy. Biegnę po wymarzone przez nich KFC. Zalewa mnie radość. W międzyczasie załatwiamy prawnika. Spotkałam się z nim przed szpitalem, miałam stopy obtarte do krwi, założyłam buty bez skarpet w pośpiechu. Był upał, spociłam się jak szczur i byłam wyczerpana. Ale co tam, działo się wszystko według najlepszego scenariusza. 

Straż Graniczna zaprasza nas do oddziałowej Sali konferencyjnej na rozmowę.  Ruszy machina objęcia ich ochroną międzynarodową. Czuje na sobie ogromną odpowiedzialność, żeby z czymś się nie spóźnić, czegoś nie przegapić. Ważą się losy ludzi. Jest prawnik i to mnie trzyma w pionie. Nie byłam nigdy pełnomocnikiem, nie mam pojęcia o wielu sprawach z tym związanych, choć przy rozmowach ze Strażą Graniczną udaję wielce doświadczoną i znającą przepisy oraz procedury osobę. 

W dniu wypisu, 04.05.2022 Straż Graniczna informuje, że zabiorą ich na czynności do swojej placówki a potem mamy ich odwieźć do ośrodka recepcyjnego, co szczęśliwie oznacza, że ani na Białoruś ani do ośrodka zamkniętego nie trafią. Wymieniamy z ojcem Yary kciuki w górę, bo tak się porozumiewamy bez tłumacza. Nie mogę sama odwieźć ich do ośrodka, więc proszę znajomych. Czynności trwają wiele godzin, odciski palców a na koniec kolejne badania potwierdzające stan zdrowia w szpitalu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Do Ośrodka recepcyjnego wiozą ich znajomi, robiąc po drodze zakupy spożywcze, żeby niczego im nie brakowało przez kolejne dni. Umawiamy się na kontakt kiedy będą skierowani docelowo do Białegostoku, tam wstępnie jesteśmy umówieni na kontynuację leczenia dziewczynki kiedy tylko otrzyma Pesel, bo to przepustka do drogiego leczenia. 

Odbierając wypis Yary pojawia się problem, bo żeby dostać wypis trzeba mieć pesel. Peselu nie będzie jeszcze przez jakiś czas, bo dopiero wejście w procedurę azylową pozwala na wystąpienie o niego. Sposobem okazuje się wypis na fikcyjnego numeru jakiegoś dokumentu tylko po to, żeby system mógł wygenerować wypis dziecka ze szpitala. 

Yarę z ojcem skierowano do ośrodka otwartego dla uchodźców gdzie mieli czekać na rozpoczęcie procedur azylowych 
Syryjski chłopiec
(20 letni)


Dwóch mężczyzn, jeden to mieszkaniec okolicznej wsi a drugi przybyły w celach turystycznych, wybrali się w marcowe popołudnie zobaczyć mur z bliska. Wracając znaleźli 20 letniego Syryjczyka na drodze, 300 metrów od zapory na granicy. Leżał zrezygnowany, dygocąc z zimna. Był mokry i przemarznięty. Mężczyźni, wezwali mnie na pomoc w międzyczasie próbując nakarmić młodego chłopaka i napoić ciepłą herbatą. W międzyczasie ukryli go kawałek od drogi. W takim stanie wyrzucenie go na Białoruś byłoby wyrokiem śmierci. A tych śmierci na granicy coraz więcej. Strach przed pushbackami osób uchodźczych każe ludziom udzielać pomocy humanitarnej w ukryciu. Mężczyźni nie byli w stanie sami ocenić stanu zdrowia Syryjczyka, nie mówił po angielsku przez co komunikacja była utrudniona, potrzebna była wstępna ocena sytuacji i decyzja czy potrzebna jest pomoc medyczna.
    Dotarłam po niecałej godzinie, udało mi się połączyć...

Dotarłam po niecałej godzinie, udało mi się połączyć z tłumaczem arabskiego i dowiedzieć jak się czuje i co się wydarzyło oraz jakiej pomocy potrzebuje. Z jego opowieści wynikało, że wpadł do bagna. W mokrych ubraniach, w kaloszach bez skarpet nie nadążał za swoimi towarzyszami. Zostawili go samego. Nie miał zasięgu, internetu, nie wiedział jak znaleźć pomoc. Z każdą chwilą marzł coraz bardziej i coraz bardziej się bał. Był pewien, że umrze w lesie dlatego widząc drogę i nie mając siły na nic innego położył się na jej brzegu gdzie został znaleziony. Zawinięty w koc termiczny z grzejkami powoli dochodził do siebie, pił dużo, ale nie chciał jeść. To ból gardła nie pozwalał mu przełykać jedzenia. Dostał leki na przeziębienie, przeciwbólowe. Zmęczony drogą i kilkudniowym pobytem w lesie potrzebował czasu aby dojść do siebie, nabrać sił i ruszyć dalej w zaplanowaną przez siebie drogę. Udało nam się znaleźć miejsce gdzie mógł zostać mając zasięg i kontakt z bratem. Nie zapomnę widoku zmiany jego zrezygnowanej, zmęczonej i szarej twarzy gdy usłyszał w słuchawce głos brata, oczy mu zabłyszczały a szeroki uśmiech całkowicie zmienił jego wygląd. To był bardzo wzruszający moment.

Nieśmiały i wystraszony początkowo nie chciał ze mną rozmawiać, ale nabrał odwagi widząc, że chcemy dla niego jak najlepiej. Napisałam mu na translatorze, że chciałabym znać jego historię i zadałam mu kilka pytań, jego odpowiedzi nagrałam na dyktafon, by móc później poprosić znajomych posługujących się arabskim o tłumaczenie. Są bardzo krótkie i zwięzłe, jakby obawiał się, żeby sobie nie zaszkodzić a pozwolić mi usłyszeć odpowiedzi. Przebrany, nakarmiony i podleczony ruszył w swoją dalszą podróż, musiałam przygotować go również na wszelki wypadek gdyby wyrzucono go na Białoruś, był załamany gdy mu tłumaczyłam, że jego podróż może się skończyć różnie. Na przykład na Białorusi. 

Dostał jedzenie, koc termo, grzejki, powerbank i zapas wody. Dłużył mi się czas na jakiekolwiek informacje o jego losie. Mam już wieści, że dotarł do swojej rodziny i jest bezpieczny. 

Wróciłam na miejsce gdzie go spotkałam po kilku dniach, żeby posprzątać rzeczy jakie zostały. Zostały mokre, dziurawe kalosze, butelka po wodzie i zużyte grzejki. Niemi świadkowie uratowanego życia. 
 Poniżej pytania jakie mu zadałam po polsku i po arabsku,...
Poniżej pytania jakie mu zadałam po polsku i po arabsku, nagranie jego odpowiedzi i tłumaczenie na język polski.

E.K.: Opowiedz mi swoją historię a ja nagram twój głos. Nie musisz podawać swojego nazwiska i imienia. Chciałabym wiedzieć kiedy wyruszyłeś w podróż?  Dlaczego uciekasz z Syrii?  Którędy leciałeś samolotem? Jak przeszedłeś przez płot na granicy? Ile dni byłeś na Białorusi a ile tu w Polsce? Czy byłeś już wyrzucany na Białoruś z Polski? Jak traktowały Cię służby na granicy?  Gdzie teraz są Twoi towarzysze?  Czy im się udało?  Co chcesz robić w życiu?

أخبرني قصتك وسأسجل صوتك. ليس عليك إدخال اسمك الأخير واسمك الأول. أود أن أعرف متى ذهبت في رحلتك. لماذا تهرب من سوريا؟ أين سافرت بالطائرة؟ كيف تجاوزت السياج على الحدود. كم يوما كنت في بيلاروسيا وكم كنت هنا في بولندا. هل سبق لك أن طردت من بولندا إلى بيلاروسيا. كيف عوملت على الحدود؟ أين رفاقك الآن. هل نجحوا؟ ماذا تريد ان تفعل في الحياة.

Transkrypcja nagrania: 

“Z Syrii do Libanu, z Libanu na lotnisko w Dubaju, potem na lotnisko w Rosji. Kiedy dojechałem do Rosji, brat pogadał z przemytnikiem, który przetransportował mnie do Białorusi. Spędziłem około tygodnia w Białorusi, po czym trafiłem do lasów. Przecieliśmy płot (sistiema) po stronie Białorusi. Weszliśmy tam, nie było niebezpieczeństwa i siedzieliśmy w lesie 3 dni.  Trzeciego dnia udało mi się przekroczyć polski mur. Zostałem tam 2 i pół dnia po tym jak przeciąłem polski mur. Potem przyszliście Wy i pomogliście mi. Ruszyłem z Syrii z powodu finansów i sytuacji materialnej i poniewaz chcialem uniknac wojska. W Syrii, wojsko rekrutuje przymusowo na 10 lat, wyjechałem żeby zarabiać i zabezpieczyć swoją przyszłości. I potem jak wrócę to zapłacę grzywnę za nieodbyte 10 lat służby wojskowej, jak wiecie u nas ciężko z finansami. Co do moich przyjaciół, to nie wiem, co się z nimi stało. Czy ich złapano, czy wyrzucono. To była pierwsza próba i nie było pushbacków. Chciałbym dotrzeć do Niemiec, żeby zarabiać i pomagać rodzinie. Moja mama potrzebuje operacji."

Hanna Jarzabek - Photography & Documentary Storytelling

Documentary photographer and Multimedia Storyteller specialized in projects addressing discrimination and societal dysfunctions, with accent on Europe.
Website via Visura

Hanna Jarzabek - Photography & Documentary Storytelling is integrated to:
Visura site builder, a tool to grow your photography business
Visura's network for visual storytellers and journalists
A photography & film archive by Visura
Photography grants, open calls, and contests
A newsfeed for visual storytellers