PROBLEMY Z DOSTĘPEM DO POMOCY MEDYCZNEJ

Zdjęcia, audio i teksty - Hanna Jarząbek
Podcast Ola G.
     Wywiad z Olą G. Ratowniczką i położną pomagaj    ąc...
Wywiad z Olą G.
Ratowniczką i położną pomagającą uchodźcom w Puszczy Białowieskiej

(21 marca 2023)


"Mam na imię Ola, jestem medykiem Grupy Granica no i regularnie przyjeżdżam, mniej więcej spędzam 10-12 dni każdego miesiąca na granicy i chodzę do lasu, udzielam pomocy medycznej ludziom w drodze.

Najczęstsze problemy jakie mamy, to zależy też oczywiście od pory roku, ale przede wszystkim to są ludzie w hipotermii, ludzie z hipoglikemią, ludzie odwodnienii, bardzo często zatruci, bo pili wodę z bagien. To jest największy problem w lesie, że nie mają co pić. W desperacji piją tą wodę, która jest mocno skażona bakteriami coli i ta woda jest dużo bardziej trująca niż picie wody z kałuży w środku wsi. Czyli to jest duży problem. Oni mają biegunkę, wymioty, bardzo silne bóle brzucha, to ich dodatkowo odwadnia, no i nie są w stanie po prostu kontynuować drogi.

Najczęściej jestem w stanie po prostu podłączyć im kroplówkę, która ich bardzo szybko nawodni i podać im przede wszystkim leki, które zahamują rozwój tych bakterii. Podaję im również leki przeciwbólowe i po takiej kroplówce zazwyczaj są w stanie po prostu wstać i iść dalej.
Raz mi się zdarzyło, że musiałam wezwać karetkę. To był mężczyzna właśnie zatruty wodą z bagien i w hipotermii. I on, pomimo dużej ilości leków przeciwbólowych i rozkurczowych, pomimo dużej ilości podanych płynów, nie był w stanie kontynuować swej drogi. 
Ta karetka zazwyczaj nie przyjeżdża, ale przyjeżdżają po prostu służby. Czyli przyjeżdża policja i straż graniczna i nie mają ze sobą żadnej osoby medycznej, co dla mnie jest nie do pomyślenia, ponieważ jeżeli jest zgłoszenie, że to jest stan zagrożenia życia, to jednak powinna przyjechać karetka. Jeżeli karetka nie jest w stanie fizycznie dojechać, to uważam, że straż graniczna powinna wziąć do swojego samochodu osoby z wykształceniem medycznym, ponieważ oni nie są w stanie w czasie drogi tego człowieka w jakikolwiek sposób ocenić, pomóc mu, mogą go tylko przetransportować. 

To jest co najmniej dziwna sytuacja, że nie biorą ze sobą do samochodu osoby medycznej i do jednego człowieka w lesie przyjeżdża 5 osób, czyli tak jak ostatnio trzy osoby ze Straży granicznej plus dwóch policjantów, a nie ma na pokładzie żadnej osoby medycznej. Zawsze mówią, że oni mnie nie wezmą, że nie wezmą medyka na pokład, że nie ma takiej możliwości, żeby tę osobę w drodze jakoś saportować medycznie przez ten odcinek w lesie, czyli wsadzają go do samochodu i odjeżdżają. 

Ponieważ my mamy grupę szpitalną, która opiekuje się wszystkimi osobami z lasu, które trafiają do szpitala, to mamy jakiś tam dalszy ciąg. Wiemy, co się z tą osobą dzieje. No i najbardziej optymalny scenariusz to jest to, że osoba zostaje przyjęta do szpitala i później może wystąpić o azyl, czyli podpisuje już te papiery w szpitalu i w zależności od widzimisię straży granicznej albo jest skierowana do ośrodka zamkniętego albo do otwartego. W najgorszym wypadku jeżeli ta osoba jest według Straży granicznej zdrowa to jest po prostu pushbakowana do Białorusi.



Zdjęcie poniżej: Dwie wolontariuszki, w tym jedna lekarka, udziela pomocy Y.K (25 lat, inżynier), syryjskiemu uchodźcy w stanie wychłodzenia drugiego stopnia. Wolontariuszki wezwały karetkę pogotowia z prośbą o pomoc dla Y.K., ale minęły 4 godziny, zanim przyjechała straż pożarna i Straż Graniczna, bez lekarza na pokładzie. YK został przewieziony na placówkę Straży Granicznej, a nie do szpitala zgodnie z zaleceniami lekarki. 12 grudnia 2022 r
     Teraz zmieniła się trochę specyfika tych medycznych...

Teraz zmieniła się trochę specyfika tych medycznych problemów. Mur ma 5 i pół metra wysokości i teraz osoby po prostu z niego spadają. Czyli to są osoby z urazami, przede wszystkim kończyn dolnych. To są złamania, skręcenia, zwichnięcia, ogólnie potłuczenie. Widzimy dużo właśnie takich urazów typowo związanych z upadkiem z dużej wysokości. 

Najczęściej są to mężczyźni, młodzi mężczyźni. Jest to związane ze specyfiką migracji, bo wiadomo, że migrują osoby, które że tak powiem, najbardziej rokują, że przeżyją tą drogę i będą wspierać swoich bliskich, którzy pozostali gdzieś tam w kraju pochodzenia. Czyli to musi być mężczyzna, bo droga jest trudna i najlepiej zniosą ją po prostu młodzi mężczyźni. Ale zdarzają się oczywiście kobiety, młode kobiety, bardzo często w ciąży i zdarzają się dzieci. Dzieci najczęściej się zdarzają w takiej porze już wiosenno letniej, i jesiennej, kiedy ta droga jest stosunkowo najbezpieczniejsza do przebycia. W zimie dzieci nie spotkałam, ale w lecie tak. Mam trójkę dzieci i często mam takie myślenie, że to są dzieci w wieku moich dzieci, ale tu są dzieci, które po prostu walczą o życie, razem ze swoimi rodzicami. Wiedzą co im grozi, jeśli się nie uda i są po prostu zdeterminowane, żeby dotrzeć do celu.

Większość kobiet, która przechodziła przez granicę, zgłaszała, że jest we wczesnej ciąży. I one zgłaszają tę ciążę i myślą, że to je ochroni, że kobieta w ciąży jest pod takim parasolem i to we wszystkich kulturach tak jest, że są chronione bardziej. Ale niestety to nie działa na polskiej granicy. Pomimo tego, że one zgłaszają, że są w ciąży, również są pushbakowane. (Przeczytaj więcej o pushbackowaniu)



Zdjęcie poniżej: Zastrzyk, który Ola G. musiała podać kobiecie z Iranu podczas interwencji w lesie. 18 marca 2023 r
  Zdarzyło mi się raz już dosyć wysoka ciąża, może...
Zdarzyło mi się raz już dosyć wysoka ciąża, może trzeci, czwarty miesiąc ciąży. To była taka grupa do której ja chodzilam kilkukrotnie. To było małżeństwo, chyba z Kongo, z dwójką swoich dzieci. Dziewczynka miała około trzech, czterech lat i chłopiec miał chyba siedem. I w pewnym momencie, kiedy oni już byli właściwie gotowi do tego, żeby ruszyć dalej, kobiecie odeszły wody i zaczęła po prostu ronić. I byłam z nią od początku do końca, podłączyłam jej kroplówkę, podałam jej leki przeciwbólowe i poczekałam, aż po prostu skończy się poronienie, przy dzieciach i przy mężu. Oni byli cały czas przy niej, bo nie było możliwości ich rozdzielenia i oni byli świadomi tego, co się dzieje.
 
Wiedziałam, że jestem przy tej kobiecie i że będę. Jeżeli rzeczywiście stan się zacznie pogarszać, czyli np. będzie niekontrolowane krwawienie, to oczywiście ja tę pomoc wezwę, ale przypuszczam, że gdybym ja wezwała to pogotowie wcześniej, to owszem, kobieta trafiłaby do szpitala, ale dzieci z mężem nie trafiłyby ani do ośrodka, ani do domu, nie otrzymaliby azylu i zostaliby po prostu zpushbakowani do Białorusi. Jestem prawie pewna, bo to była rodzina, która była kilkukrotnie pushbakowana, z tymi dziećmi, z tą kobietą w ciąży. To były 3 albo czwarta próba przejścia przez granicę i wiedziałam, że jeżeli ich rozdzielimy, to mogą nigdy już się nie spotkać.

Takie sytuacje się zdarzają, że są te rodziny rozdzielane, że dzieci są pusbakowane do Białorusi i dlatego się nie zdecydowaliśmy na to. Stwierdziliśmy, że będziemy po prostu przy tej kobiecie i zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie. Była przez ten czas zaopiekowana przez nas i później ruszyli w dalszą drogę.
Dopóki jestem na Podlasiu i dopóki pracuję, to traktuję to zadaniowo. Mam wyjść, mam być gotowa, mam mieć spakowany plecak, mam dojść, ocenić stan, pomóc tej osobie i wrócić. I do tego jestem przygotowana i przyzwyczajona, bo ponad 10 lat pracowałam na intensywnej terapii noworodków i to była też bardzo obciążająca psychicznie praca i jestem do tego przyzwyczajona. Charakter pracy ratownika medycznego taki jest tak, że się spotykamy z takimi rzeczami i nabieramy do tego dystansu. I wiadomo, że jest to rzecz, o której się później myśli i do której się wraca. Ale to nie jest coś, co by mnie jakoś załamywało lub traumatyzowało. Wiadomo, że pojawiają się pytania: Czy mogłam zrobić coś więcej? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Bo też jestem z tymi decyzjami medycznymi zupełnie sama. Nie mam innej osoby, z którą mogłabym się skonsultować, zapytać, zadzwonić i zrobić dodatkowe badania. Decyzje muszę podjąć zupełnie sama i to jest decyzja, która spoczywa tylko i wyłącznie na mnie.

Właściwie wszystkie moje takie najbardziej ciężkie interwencje medyczne to były wyjścia do lasu, gdzie nie było zgłoszenia, że jest potrzebny medyk. Tu nie ma regularności w tej pracy, albo dzieje się nagle bardzo dużo, a potem jest cisza, spokój i właściwie nie dzieje się nic. Jak w pogotowiu, my jesteśmy w oczekiwaniu cały czas i ja jestem cały czas pod telefonem i cały czas wiem, że w każdej chwili może nastąpić to, że ja muszę ubrać buty, kurtkę i wyjść do lasu. Czyli ja muszę być cały czas w gotowości.

Wszystko się opiera na wolontariacie. Ja bardzo bym chciała, żeby był jakiś inny medyk, który jak ja wyjeżdżam, przejmuje moje obowiązki. Bo jak ja wyjeżdżam, to tego medyka po prostu nie ma. Ja bym bardzo chciała, żeby ktoś go po prostu zatrudnił, żeby się znalazła osoba, której się zapłaci i będzie po prostu wykonywać tę pracę. Według mnie powinna być to sprofesjonalizowana pomoc, nie opierająca się tylko i wyłącznie na dobrych intencjach, tylko po prostu to musi być w sposób zorganizowany, usystematyzowany, prowadzone. A tak nie jest i prawdopodobnie nie będzie. 


Zdjęcie poniżej: Ola podaje środki przeciwbólowe jednemu z uchodźców w lesie, 2 listopada 2022 r
       Dojście do moich pacjentów to jest...

Dojście do moich pacjentów to jest partyzantka. To najczęściej jest droga przez las, więc trzeba też ustalić, jaki to jest mniej więcej las: czy to jest bagno, czy to jest ols czy to jest suchy las, gdzie będzie w łatwy sposób dojść do tych ludzi. Ale oczywiście te miejsca się zmieniają, las się zmienia w zależności od pory roku, od pogody i czasami nam się wydaje, że czeka nas bardzo ciężka droga, a okazuje się, że las jest suchy i się bardzo przyjemnie idzie, wręcz jak na piknik, a czasami to jest taki teren, że 200 metrów pokonujemy przez godzinę. Coś, co by się wydawało w mieście nie do pomyślenia i dochodzisz po prostu poobijany, potłuczony, zmęczony przede wszystkim. No a to jest dopiero początek Twojej pracy. 

Co mnie męczy? To, że nigdy nie wiem, czy ja dotrę do tej grupy, czy nie dotrę. Też oczywiście mnie męczy fizycznie ta praca, bo to jest bardzo ciężki plecak, muszę wszystkie rzeczy zabrać ze sobą. Medyczny plecak plus oczywiście inne rzeczy, które tej grupie będą potrzebne, czyli woda, ubrania, to co zazwyczaj nosimy. Więc plecak po prostu jest ciężki. I męczy mnie też taka świadomość tego, że ta sytuacja się nigdy nie rozwiąże, że to wszystko jest za przyzwoleniem nie tylko naszego rządu, który wiadomo jest prawicowy i totalnie na nie i penalizujacy naszą działalność, penalizujacy, w ogóle całą tą sytuację migracji, ale to jest oczywiście za przyzwoleniem też Unii Europejskiej. I nawet jeżeli w naszym kraju zmieni się rząd na taki bardziej neutralny, to i tak nigdy nie będzie sytuacji, że te osoby w normalny sposób będą w stanie poprosić o azyl i w ludzkich, normalnych warunkach zgodnie z prawem ten azyl otrzymają. Ta sytuacja się nie rozwiąże. Ten szlak się otworzył i on tak będzie trwał. 


Zdjęcie poniżej: Puszcza Białowieska, 9 marca 2023 r
       To, jaki obraz uchodźców ma polskie...

To, jaki obraz uchodźców ma polskie społeczeństwo, jest wynikiem tego, co słyszą w mediach. A w mediach ten przekaz jest, że to są ludzie niebezpieczni, którzy mają złe zamiary, którzy chcą narzucić nam jakąś swoją religię, kulturę itd. To jest oczywiście bzdura. Tu nikt nie mówi o tym, że wiele osób z krajów Afryki to są chrześcijanie. To nie są osoby niebezpieczne w żaden sposób. Zazwyczaj tą pomocą humanitarną na granicy zajmują się kobiety i ja wielokrotnie byłam z dwoma koleżankami w grupie 10-15 mężczyzn i nigdy, nigdy nie czułam się zagrożona jakimś ich niestosownym zachowaniem, uwagami, jakimś gestem. Nigdy, po prostu nigdy. Zawsze czułam się w 100% bezpieczna wśród tych ludzi.
 
To, że dziękują, to mnie to krępuje bo cała ta sytuacja dla mnie jest niezręczna, że oni czują, że ja zrobiłam dla nich coś wielkiego. No tak powinno być po prostu, że ktoś im tej pomocy udzieli. Ale to, że np. gdzieś rozkładają mi jakiś kawałek folii, żebym ja uklęknęła na tym czy usiadła, że podają mi rękę, jak przechodzę przez jakieś drzewo. Taki szarmancki gest, którym oni mogą w tym momencie tylko w ten sposób pokazać jakiś szacunek i wdzięczność. Takie proste ludzkie odruchy.

To są tacy sami ludzie jak my, tyle że na ten moment znaleźli się w takiej właśnie niecodziennej sytuacji  i jak już zostaną nakarmieni, zostaną napojeni i chwile siadamy, rozmawiamy, palimy papierosy, to widzisz, że to są tacy sami ludzie jak my, z takim samym problemami, tylko że w tak złej sytuacji w tym momencie się znajdują.

PODCAST: LUCYNA MARCINIAK
   Wywiad z Lucyną Marciniak lekark  ą   Gminnego Ośrodka...
Wywiad z Lucyną Marciniak
lekarką Gminnego Ośrodka Zdrowia w Białowieży

(18 października 2022)

“Lucyna Marciniak, jestem lekarzem Gminnego Ośrodka Zdrowia w Białowieży. Internista pulmonolog. Mieszkam w Białowieży od 6 lat.

Wiedzieliśmy że coś się zaczyna dziać na granicy ale zupełnie nie byliśmy przygotowani na sytuację że drugiego września zostaliśmy zamknięci w tzw. strefie. W związku z tym zostaliśmy zupełnie odcięci od wszelkich możliwości pomocy z zewnątrz. I nagle w naszej strefie zaczęli się pojawiać uchodźcy którzy przechodzili przez granicę z Białorusią. I ci ludzie znaleźli się w naszych lasach i potrzebowali pomocy której właściwie nie miał im kto udzielić. Narracja odgórna oficjalna to była taka że murem za mundurem. Czyli popieramy wszystkie służby mundurowe straż graniczną wojsko policję. A pomaganie uchodźcom z jakiegokolwiek powodu znaleźliby się oni po naszej stronie jest przestępstwem. I to spowodowało w nas też na początku ogromne rozterki duchowe bo szybko zorientowaliśmy się że zgłoszenie obecności uchodźców do Straży Granicznej nie oznacza udzielenia im pomocy tylko oznacza wywózkę ich z powrotem na płot i wyrzucenie na stronę białoruską. Więc pierwsza taka sytuacja gdzie trzeba było podjąć decyzję to była taka, że musimy jakby stanąć przeciwko nazwijmy to służbom państwowym bo to nie służy dobru tych ludzi. Ale ponieważ ludzi było coraz więcej pogoda była coraz gorsza i coraz częściej mieliśmy kontakt z osobami które zwyczajnie były wykończone przemarszem, odwodnione w mokrych ubraniach, to nie było specjalnie o czym dyskutować bo to była pomoc na poziomie zaspokajania podstawowych potrzeb drugiego człowieka. Także zdecydowaliśmy się tutaj w gronie mieszkańców Białowieży, że na tyle na ile damy radę to będziemy pomagali.
 
Znaczy ja tak naprawdę oficjalnie to za wiele nie mogłam robić. Ale ponieważ była to strefa zamknięta nie było możliwości żeby tutaj wjechały jakiekolwiek służby ratownicze, więc ja byłam po prostu wykorzystywana do tego żeby ocenić z grubsza stan człowieka w lesie bo nie mówmy że to jest jakaś głęboka diagnostyka. To jest po prostu ocena podstawowych funkcji życiowych i decyzja czy on się nadaje do tego żeby cokolwiek dalej z nim robić czy on po prostu musi znaleźć się w szpitalu. Jeżeli został przyjęty do szpitala to była mu udzielana wszelka pomoc medyczna jakiej potrzebował. To dawało też zwykle kilka dni czasu na to żeby w ogóle rozejrzeć się w sytuacji żeby ten człowiek miał szansę powiedzieć dlaczego się tu znalazł. Czy chce się ubiegać o ochronę międzynarodową i spróbować ogarnąć te wszystkie sprawy od strony formalno-prawnej. Niestety
były też sytuacje że w momencie kiedy pacjent powiedzmy odzyskiwał zdrowie na tyle że mógł być wypisany ze szpitala przyjeżdża po niego straż graniczna zabierała i wywoziła z powrotem na granicę do lasu.
  Na początku były takie próby, żeby w momencie...
Na początku były takie próby, żeby w momencie kiedy spotykało się tych ludzi w lesie jakoś szybko dać im odpowiednie dokumenty do podpisu zanim trafią w ręce Straży Granicznej, że oni mają pełnomocnika i że coś zaczyna się dziać. Ale w wielu sytuacjach okazywało się, że te dokumenty chyba w ogóle szły do kosza. Były też problemy, że te osoby które się zadeklarowały jako pełnomocnicy nie miały w ogóle możliwości dostępu do swoich nazwijmy to podopiecznych którzy byli w placówkach Straży Granicznej. Kłopotów było sporo a poza tym to też były dla nas kompletnie nowe rzeczy nowe procedury jak to się robi w lesie po ciemku. Człowiek jest przerażony zdenerwowany, jeżeli do tego dodamy barierę językową… Oczywiście nam pomagali ludzie, którzy pracowali jako tłumacze na łączach no ale czasami w lesie to po prostu zwyczajnie nie było zasięgu. Także po prostu co krok był jakiś problem, a w szpitalu to zwiększało jak gdyby szansę na sensowną pomoc.
 
Procedura oficjalna polegała na tym że uchodźca znaleziony przez Straż Graniczną w lesie musiał być wywieziony z powrotem na stronę białoruską czyli był pakowany do ciężarówki wywożony pod płot i w jakiś sposób przepychany czy powiedzmy
nakłaniany w sposób mniej lub bardziej bezpośredni do przekroczenia tego płotu z powrotem na stronę białoruską. Tam oczywiście czekały służby białoruskie które zupełnie nie były tym zainteresowane i ponownie tych ludzi przy pomocy zwykle dosyć brutalnych metod wypychały z powrotem i były osoby które taką trasę w tę i z powrotem pokonywały po kilka czy kilkanaście razy. Myślę że każda taka nieudana próba pomijając już jak gdyby wysiłek fizyczny który trzeba w to włożyć to jest też pozbawianie człowieka jakiegoś poczucia własnej wartości godności. I to jest robienie tak potwornej krzywdy psychicznej że ja w ogóle nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, także dramat po prostu.

Nie mogę powiedzieć z czystym sumieniem że oni byli przez nasze służby dobrze traktowani. Zresztą ostatnio nawet był taki film z człowiekiem który wisiał na płocie i widzieliśmy wszyscy jak służby mundurowe zamiast w jakikolwiek sposób pomóc mu bo wiedzieli, że on za chwilę z tego płotu spadnie, to spokojnie stoją i czekają i właściwie mają niezłą zabawę patrząc jak on wisi a potem spada. No nie jestem w stanie tego zrozumieć. 


Zdjęcie: Lokalna wolontariuszka pokazuje na swoim telefonie wideo, na którym widać uchodźcę wiszącego do góry nogami na płocie, z jedną nogą uwięzioną w concertinie. 26 października 2022 r
  Wiem też z drugiej strony ,  że  wiele osób...
Wiem też z drugiej strony, że wiele osób pełniących służbę czy w Straży Granicznej czy w policji czy w wojsku nie wytrzymywały psychicznie. Bo miewałam też sytuacje, że przychodzili do mnie i prosili o jakiś ratunek najczęściej w postaci dania im zwolnienia żeby mogli wrócić do domu bo czuliże po prostu dłużej nie udźwigną ciężaru tej służby którą im narzucono. To jest też grupa ludzi, która ma swoje problemy i nie można ich wszystkich wrzucać do jednego worka, że oni wszyscy byli źli. Natomiast cała ta sytuacja była tak wysterowana, że oni byli jak gdyby podkręcani, żeby mieli siły psychiczne robić to co robili. A z drugiej strony, żeby jak gdyby występowali trochę przeciwko nazwijmy to wszystkim pomagającym. Także to takie podjudzanie wzajemne stron, żebyśmy sobie skoczyli do oczu w obrębie jednego narodu na stosunkowo niewielkiej przestrzeni, bo przecież my tu wszyscy mieszkamy obok siebie, to było paskudne.
 
Ja na szczęście osobiście nie miałam jakiś takich bardzo konfrontacyjnych sytuacji ze służbami ale wiem z relacji znajomych, że sposoby traktowania tzw. aktywistów czyli ludzi którzy biegali z tymi plecakami po lesie i nieśli pomoc były czasami, no to był dramat. To było ciągle przede wszystkim szczucie nas informacją, że popełniamy przestępstwo, że może nas za to spotkać jakaś kara. Często ludzie byli traktowani w taki sposób, żeby poczuli się upokorzeni, byli rzucani na ziemię traktowani po prostu jak bandyci. I ja rozumiem, że oni mieli też swoje obowiązki do wypełnienia ale mogło to mieć twarz ludzką i myślę, że nawet biorąc pod uwagę, że to były sytuacje ekstremalne, można to było rozwiązać inaczej. Ja osobiście raz uczestniczyłam w sytuacji gdzie wynosiliśmy chore dziecko z lasu i wynieśliśmy to dziecko 
(przeczytaj jej historię). Przyjechała karetka pogotowia ale jako pierwszy przyjechał strażnik Straży Granicznej, który zresztą jest mieszkańcem naszej miejscowości. I sposób w jaki się do nas odnosił, jak krzyczał, jak nas straszył, że będziemy ponosić koszty transportu sanitarnego, to była po prostu scena koszmarna. Na końcu zapytał dlaczego to dziecko leży. To mówimy, że no to dziecko leży bo jest chore i po prostu z przyczyn neurologicznych w ogóle nie chodzi. No było to żenujące. Po prostu nie tak wyobrażam sobie działanie służb państwowych w obliczu sytuacji zwłaszcza chorego dziecka, no jakoś nie wiem, no chore dziecko czy kobieta w ciąży. To są jednak u nas takie tradycyjne rzeczy święte, a tutaj zupełnie nie. 


Zdjęcie po lewej (Eliza Kowalczyk): Lucyna Marciniak pomaga w wynoszeniu chorego 9-letniego palestyńskiego dziecka z Puszczy Białowieskiej. 28 kwietnia 2022 r
  My jako mieszkańcy zostaliśmy trochę odciążeni od...
My jako mieszkańcy zostaliśmy trochę odciążeni od udzielania pomocy. Poza tym nie ma już strefy, więc mogą też pomagać ludzie z zewnątrz, ale wiadomo, że jeżeli na wyjeździe z puszczy pojawiają się samochody straży granicznej i wieczorem lata nad nami helikopter to znaczy, że ludzie idą. I jest tego niemało. Jest teraz na pewno więcej urazów no bo jak oni przechodzą przez ten płot to po prostu albo skaczą albo się kaleczą. Ja też jako lekarz gminnego ośrodka zdrowia tutaj świadczę takie usługi, że jak Straż Graniczna przywozi mi uchodźców których mają u siebie na placówce i np. chcą ich gdzieś dalej przetransportować, to ja muszę wydać opinię, że ten pacjent się do tego transportu nadaje. Przyprowadzili mi dwie osoby, które właśnie przechodziły przez płot i pokaleczyły się tym drutem. To po prostu ilość ran na dłoniach na przedramionach i na udach, to było tak jakby wykonać cięcia żyletką dosłownie co pół centymetra. Po prostu stopień cierpienia tych ludzi... To była młoda dziewczyna i młody chłopak. Myśmy im robiły opatrunki u nas w przychodni prawie, że tak powiem, łzami to polewając… bo po prostu człowiek się skaleczy w palec ma jedną ranę i wie jak to przeszkadza. A tego tutaj były dziesiątki. No a teraz znowu idzie zima, pewnie znowu zmieni się profil tych problemów zdrowotnych.
 
Z każdego punktu widzenia to jest absurdalne. Przez miesiące kiedy trwała budowa płotu znowu jako jedyna świadcząca usługi medyczne udzielałam porad medycznych i budowniczym płotu i tym którzy tam dowozili materiały i tak dalej. I zwykle z każdym wywiązywała się jakaś rozmowa na temat tego co oni tam robią. Nie spotkałem ani jednej osoby, która by powiedziała, że to ma jakiś sens. To jest oczywiście dewastacja przyrodnicza, zniszczenie puszczy w wielu odcinkach, to w ogóle jest bezdyskusyjne. Natomiast też wiemy, że różne mury na świecie w różnych miejscach stoją i żaden mur nie rozwiązuje problemu. Oczywiście, że jest to jakaś bariera fizyczna ale przy odrobinie pomysłowości da się sforsować na wiele rozmaitych sposobów. Natomiast koszty ogromne a rozwiązanie problemu, no chyba żadne.
 


Zdjęcie: Uchodźca z Senegalu pokazuje obrażenia spowodowane ostrzami harmonijkowymi po przejściu przez granicę ogrodzenia. 21 sierpnia 2022 r
  Ja jestem tak wychowana, że jeżeli jest jakieś prawo...
Ja jestem tak wychowana, że jeżeli jest jakieś prawo czy jakiś przepis, to ono jest po to, żeby go przestrzegać. Ale w sytuacji jeżeli z tego prawa, czy z tych zaleceń wynika, że ja pomagając człowiekowi który jest chory, głodny, przemęczony lub ranny, dokonuję przestępstwa, to ja wtedy myślę sobie – Tu chyba zaszliśmy za daleko i to jest coś nie tak. I w którymś momencie pomyślałam: mam to w nosie. W końcu przysięgałam przysięgą moją medyczną, że będę niosła pomoc i po prostu tego się trzymam. Spojrzenie takiemu człowiekowi w oczy powoduje, że nawet największy twardziel wymięka. I można dyskutować czy oni tu powinni przyjść czy nie, czy mają sobie iść do Niemiec, ale w danym momencie oni tu są i muszą otrzymać pomoc na poziomie podstawowym. I to jest poza dyskusją. 

Wiemy, że zaginionych na tym obszarze jest kilkadziesiąt osób i wiemy też ile oficjalnie znaleziono zwłok (przeczytaj o zgonach i zaginionych osobach). Te proporcje są mocno zachwiane i jest wiele osób, które przepadły bez wieści gdzieś w bagnach czy w torfowiskach. I już nigdy ich nie odnajdziemy. 


Zdjęcie: W Puszczy Białowieskiej jest kilka mokradeł, a niektóre z nich są wyjątkowo niebezpieczne. Kilkakrotnie uchodźcy zostali uwięzieni i potrzebowali pomocy. Niektórzy utonęli. 11 listopada 2022 r

Hanna Jarzabek - Photography & Documentary Storytelling

Documentary photographer and Multimedia Storyteller specialized in projects addressing discrimination and societal dysfunctions, with accent on Europe.
Website via Visura

Hanna Jarzabek - Photography & Documentary Storytelling is integrated to:
Visura site builder, a tool to grow your photography business
Visura's network for visual storytellers and journalists
A photography & film archive by Visura
Photography grants, open calls, and contests
A newsfeed for visual storytellers