Białe życie jest cenniejsze

Zdjęcia i tekst: Eliza Kowalczyk 


Wywiad z Pauliną Bownik, lekarką pomagającą uchodźcom na granicy polsko-białoruskiej - 13 grudnia 2022
  E.K.:  Od kiedy jesteś zaangażowana w kryzys na granicy...
E.K.: Od kiedy jesteś zaangażowana w kryzys na granicy polsko białoruskiej. I co robisz?

P.B.: Jestem zaangażowana od czasu Usnarza Górnego, kiedy to dostałam wiadomość, że jest tam 30 Afgańczyków, z których część potrzebuje pomocy medycznej, ale nie dopuszczono mnie do tych ludzi. Równolegle do tych osób w Usnarzu Górnym na innych odcinkach granicy przechodziły inne grupy uchodźców. Generalnie staram się, żeby te osoby, które są w lesie, mniej cierpiały. To jest jedno z moich podstawowych zadań, ponieważ ci ludzie są w lesie w bólu. Staram się, żeby ci ludzie, a to jest moje drugie podstawowe zadanie, żeby ci ludzie byli w stanie iść dalej. Człowiek pozostawiony w polskim lesie jest skazany na śmierć. Jeżeli ktoś załóżmy, że jest na przykład w hipotermii, albo jest mocno odwodniony, są to stany zagrożenia życia. Myślę, że to takie najpoważniejsze zagrożenia zimą i latem. Zimą mamy do czynienia raczej z hipotermią, natomiast latem, kiedy były upały, to mieliśmy do czynienia z osobami na tyle poważnie odwodnionymi, że miały halucynacje. Taka osoba, która jest już w drugim stadium hipotermii, czyli już nie ma dreszczy, taka osoba już popada w letarg jest jej wszystko jedno, przestaje iść w konsekwencji może umrzeć. Podobnie osoba, która ma schorzenia ortopedyczne, a teraz mam bardzo dużo takich. Ludzie spadają z płotu i się łamią. Osoba, która złamała nogę czy choćby skręciła kostkę a nawet załóżmy zwichnęła staw barkowy - ma utrudnioną mobilność i jest duże ryzyko, że zalegnie w jakimś miejscu w lesie a to dla niej śmierć. 

E.K.: Jaką dostrzegasz różnicę przed postawieniem płotu 5,5 metrowego i po. Co zmienił, jak było i jak jest teraz?

P.B.: Na pewno jest trudniej. Różnica nie jest może aż tak duża jak podaje Straż Graniczna, ale na pewno tych przejść jest nieco mniej. Natomiast jeżeli chodzi o stan osób uchodźczych, to tak jak wspominałam jest po prostu więcej tych ortopedycznych schorzeń, czyli wszelkiego rodzaju złamań, skręcenie, zerwanie ścięgien (czytaj też wywiad z Kasią P. wolontariuszką pomagającą uchodźcom umieszczonym w szpitalu). Ja też tak naprawdę nie jestem w stanie tego wszystkiego zdiagnozować. Nie jestem ortopedą. Chyba nawet gdybym miała doktorat z ortopedii, to ja nie mam rentgena w oczach. Ostatnio byłam u człowieka, który upadł na pięty, miał mocno opuchniętą stopę, natomiast bolesność miał w okolicy goleni i stopa była bez żadnej ruchomości zgięta. Prawdopodobnie miał złamaną kość albo piszczelową, albo strzałkową, albo obie, ale przecież nie jestem w stanie tego stwierdzić w lesie. W takich przypadkach muszę założyć najgorszy możliwy wariant, założyć, że jest złamanie, dać temu człowiekowi ortezę, podać leki przeciwkrzepliwe. 

E.K.: Czy jest coś, czego się boisz w związku z tym kryzysem, w związku z tym, co się dzieje? Czy jest coś takiego, co nie daje Ci spokoju?

P.B.: W tym momencie, jest tak, że jeśli chodzi o zaplecze medyczne, to jestem w dużo lepszej sytuacji niż rok temu, dlatego że doszły duże międzynarodowe organizacje. Jedną z nich, którą mogę wymienić, to jest INTERSOS. Drugiej nie mogę wymienić, ponieważ sobie nie życzy. I ja na ten moment jestem takim medykiem awaryjnym, który jeździ wtedy, kiedy inni nie mogą, gdy jest jakaś luka. Nie jestem w związku z tym w takim stanie permanentnej gotowości, tak jak rok temu. Rok temu bałam się wielu rzeczy. I tak, też miałam mniejsze doświadczenie. Bałam się, że na przykład będę jechała z dyżuru, będę zmęczona, będę miała 80 kilometrów i wjadę w drzewo. Bałam się tych wezwań medycznych. Ja nie mam wykształcenia kierunkowego w dziedzinie medycyny ratunkowej, więc robiłam rzeczy, których nie robią interniści. Wkłuwałam się w żyłę, miałam kobiety po poronieniach. Nie wiedziałam do końca, czy badać je ginekologicznie czy nie. Czasami trzeba było podejmować trudne decyzje, ponieważ po poronieniu kobieta powinna otrzymać takie leki, żeby oczyściła się jama macicy, urodzić łożysko. Trzeba było podjąć decyzję czy w lesie jest to w ogóle bezpieczne? To czego się może nie tyle się bałam, tylko to było dla mnie najbardziej obciążające to były dzieci w lesie. To zawsze było trudne.Teraz póki co czuję się wspierana przez organizacje, które są, mam nadzieję, że one zostaną, że to się nie zmieni. Już nie czuję się w tym sama. 

E.K.: Ale tak było!

P.B.: Tak, to znaczy wydaje mi się, że jestem chyba jedyną osobą, która zrezygnowała częściowo ze swojej pracy. Wszyscy lekarze w Polsce pracują co najmniej na dwa etaty a to jest tak naprawdę bardzo mało. Większość z nas pracuje na 3 - 4 i ja swoje dwie prace zostawiłam, żeby tutaj być w stanie jeździć. Z tego co się orientuję to chyba nie znam innej osoby, która po prostu zostawiła swoje prace i swoje zajęcia, żeby tutaj być dostępnym. To absolutnie nie znaczy, że inne osoby tutaj nie jeździły i nie pomagały. Ja zawsze podkreślam, że po prostu może byłam taką osobą, może najbardziej dostępną, ale absolutnie nie jedyną, która tutaj udzielała pomocy. 
  E.K.:  Widzisz w ogóle jakieś rozwiązanie...
E.K.: Widzisz w ogóle jakieś rozwiązanie tej sytuacji na granicy? Bo myśleliśmy, że to się zakończy wraz z postawieniem tej zapory. No ale to się nie zmieniło. Ludzie w lesie zamarzają. Tak jak mówisz, nie dość, że zimą hipotermia, latem odwodnienie, to teraz doszły te ortopedyczne urazy. Jak? Jak Ty ze swojego punktu widzenia widziałbyś rozwiązanie sytuacji tych ludzi. 

P.B.: To ja bym widziała bardzo proste rozwiązanie. Robimy na granicy północnej dokładnie to samo, co na południowej. Ludzie tego nie wiedzą, ale Straż Graniczna na przejściach granicznych, granicy polsko białoruskiej, od dawna nie przyjmuje wniosków o azyl. Ja tutaj nie muszę widzieć rozwiązań. Prawo przewiduje te rozwiązania. Polska ratyfikowała dwukrotnie Konwencję Genewską. Poza tym mamy konstytucję, w której jest zakaz tortur, nieludzkiego traktowania. Pushbaki (czytaj więcej o pushbakach i przestępstwach na granicy) są formą tortur. Jest to fakt. Wszystkie organizacje broniące praw człowieka są tutaj zgodne. Nieważne, w jaki sposób człowiek znalazł się na terytorium Polski, nieważne, czy on przeszedł legalnie, czy nielegalnie, czy on się teleportował. Jeżeli jest człowiek, który znalazł się na terytorium naszego kraju i chce prosić o azyl, wtedy należy ten wniosek przyjąć, rozpatrzyć i wtedy zdecydować, co dalej z taką osobą. Zresztą mamy w tej chwili już 10 wyroków sądów krajowych, które mówią o tym, że nasza Straż Graniczna postępuje w sposób nielegalny (czytaj więcej o sytuacji prawnej) i być może dlatego teraz są sygnały, na razie może delikatne, które wskazują na to, że przynajmniej niektórzy strażnicy poczuwają do jakiejś refleksji. Był list Straży Granicznej do Gazety Wyborczej, ostatnio podobno nie ma pushbacków ze szpitali, na przykład ze szpitala w Hajnówce. No to od jakichś dwóch miesięcy, chociaż to też może wiąże się z tym, że ci ludzie, którzy się tam rzeczywiście byli, mocno połamali, to już były złamania kręgosłupa i wieloodłamowe kończyn.
 
E.K.: No właśnie, chciałam się zapytać też o służby. To jak ty widzisz w ogóle ich obecność i ich działania? Jaki miałaś kontakt ze służbami?

P.B.: Może nie jestem dobrą osobą, żeby mówić o służbach, bo jeśli chodzi o służby, to oni są dla mnie absolutnie tak mili, że nie do uwierzenia. Na przykład udają, że mnie nie widzą. Więc ja nie doświadczyłam ze strony służb jakichś takich sytuacji, że byli w stosunku do mnie agresywni. Być może jest to związane z tym, że po prostu bardzo często dziennikarze mnie o to pytają. Tu praktycznie w każdym wywiadzie i w każdym wywiadzie odpowiadam tak samo zgodnie z prawdą, że nigdy mnie pogranicznik nie szarpał, nie wyzywał czy nie stosował przemocy. Wręcz przeciwnie, zdarzało się to, kiedy była jeszcze zamknięta strefa przy granicy, ja mówię to głośno, ja wyjeżdżałam w strefę. Tam mnie legitymowano, ktoś zaczynał na nas krzyczeć, był nieprzyjemny, a potem wziął dowód, prawdopodobnie sprawdził kto ja jestem, a potem był milutki, życzył miłego dnia. Więc ja nie doświadczyłam ze strony służb jakiegoś niefajnego traktowania. 
E.K.: To zaskakujące co mówisz o służbach, bo generalnie każdy z kim rozmawiam ma zupełnie inny stosunek do tego i inne doświadczenia. Aczkolwiek tak, są ludzie, którzy mówią o tym, że zdarza się, że ktoś ze służb odwraca głowę. Zdarza się, że uchodźcy mówią o tym, że dostali od kogoś jedzenie, ale też coraz częściej słyszymy o tym, że są traktowani brutalnie. 

P.B.: Bici tak. Na odcinku białowieskim jest bardzo, bardzo brutalnie. I ja to potwierdzam, z moich doświadczeń na granicy, bo miałam okazję jeździć nawet do Lubelskiego, bo tam też byli uchodźcy, tu na odcinku białowieskim uchodźcy często zgłaszają, zwłaszcza mam wrażenie, że przez ostatnich kilka miesięcy najróżniejszego rodzaju formy przemocy. Natomiast jeżeli chodzi o przemoc służb w stosunku do aktywistów, myślę, że to po prostu wynika z tego, że po prostu jestem osobą rozpoznawalną, więc myślę, że inaczej całkiem służby będą traktować, że tak powiem anonimowych aktywistów. Boją się mediów. 

E.K.: Chciałam się zapytać o las. Pracę w lesie. Las jako naturalne środowisko i las jako sala medyczna. W tej chwili to jest medycyna leśna, tak to nazywamy. 

P.B.: Powiem szczerze, że ja zaczynam nienawidzić tego lasu, bo może mam jakiś PTSD. Zwłaszcza zimą. Chociaż w każdą pogodę to nie jest łatwe. Praca medyka w lesie jest naprawdę straszna. Z różnych względów. Dlatego, że dochodzisz do tego pacjenta jesteś już zmęczony i spocony. Żeby jakoś konkretnie pomóc pacjentowi, to z reguły musisz podjąć jakąś interwencję medyczną. Człowiek, który ma hipotermię, jeśli dostanie ciepłe płyn to naprawdę dużo szybciej wstanie na nogi, czy na przykład odwodniony w lesie, który ma halucynacje. Możesz oczywiście próbować mu dać picie i to też oczywiście robimy, ale po prostu płynoterapia jest potrzebna a w tym wszystkim trzeba zachować jakąś higienę. To jest bardzo trudne. Już nawet samo to, żeby tych pacjentów zbadać i nie zwrócić niczyjej uwagi, zwłaszcza nocą. 

Teraz ciemno jest przez większą część doby, tak że to, co na przykład teraz robimy z Olą (Posłuchaj podcastu i przeczytaj wywiad z nią), którą uważam za główną medyczkę na granicę, bo ona przyjeżdża tutaj na dwa tygodnie w miesiącu, a to jest bardzo dużo - ona jest położną i ratowniczką, więc ona ma wykształcenie kierunkowe, którego ja na przykład nie mam. Zatem wymyśliłyśmy coś takiego, że badamy tych pacjentów pod tymi płachtami, tarpami, natomiast pod nimi układamy ogrzewacze, te, które się łamią i błyskawicznie się rozgrzewają. Więc to jest fajne. Ci ludzie się rozbierają. My z kolei się pocimy, jesteśmy cali mokrzy. W lesie też jest tak, że trzeba tego człowieka naprawdę zbadać jak najszybciej, żeby nie zwrócić na siebie uwagi i być jak najciszej. Trzeba też jakoś zadbać o bezpieczeństwo własne a my idziemy i wracamy przez las bez latarek. Ja osobiście uważam to za cud, że żadnemu z wolontariuszy się jeszcze nic nie stało, że naprawdę nikt nie złamał nogi, nie złamał kręgosłupa czy nie doznał innych ciężkich urazów. Ja tego lasu nie cierpię. Ja tego lasu nienawidzę i mam nadzieję, że będę tam wchodzić jak najrzadziej. Nie cierpię tego leczenia ludzi w lesie. Brakuje mi dachu nad głową, brakuje mi pielęgniarek. Brakuje mi oświetlenia, wszystkiego tego, co jest potrzebne i poczucia bezpieczeństwa. 

Wiesz od kilku dni na granicy jest młoda pani doktor anestezjolog i widziałam, że ona była taka trochę wystraszona, bo miał trudną interwencję. Nic złego nie zrobiła, wezwała karetkę do osoby, która była w złym stanie zdrowia a Straż Graniczna zmieszała ją z błotem wykorzystując media. I to jest kolejna rzecz, która jest obciążająca w tej pracy. Ja też występuję pod własnym imieniem i nazwiskiem, choć już jestem przygotowana, że mogę to przyjąć na klatę, że w razie czego nie napiszą, że lekarka Polka, tylko napiszą konkretnie z imienia i nazwiska.Miałam długą rozmowę z ta lekarka anestezjolożka o tym, jak to jak w ogóle podawać te płyny w lesie,  jak to zrobić, żeby ta kroplówka się nie wychładzała.  Rozważałyśmy podawanie podskórne płynów, czyli to, co się robi w medycynie paliatywnej, ponieważ wszystkie te wkłucia są po prostu bardzo trudne, jeszcze u człowieka w hipotermii żyły są bardzo zapadnięte.  Szybkie doprowadzenie tego człowieka do lepszego stanu zdrowia, postawienie go na nogi w lesie a nie w szpitalu, to jest dla niego ogromna różnica. Jeżeli on zostanie postawiony na nogi w lesie, no to wtedy może iść dalej, dotrzeć tam, gdzie chce. Nie ma ryzyka cofnięcia. Czy w ogóle deportacji. 
  E.K.:  A co ze stanem psychicznym pacjentów...
E.K.: A co ze stanem psychicznym pacjentów w lesie?

P.B.: Psychika w lesie musi być na tyle silna, żeby człowiek był wstanie wstać i iść. I tutaj miałam różne wątpliwości. W przypadku kobiet po seksualnej przemocy,  co prawda żadna kobieta w lesie mi tego nie potwierdziła, ale miałam kilka takich kobiet, które po prostu były w takim stuporze i widziałam, że miały posiniaczone nogi, wężyki krwi, Przyznawały się do tego, że Białorusini je bili, ale nie podawały dalej co się z nimi działo. Te kobiety były w szoku a ja postępowałam zgodnie z ich wolą, one prosiły o leki przeciwbólowe, środki na rany, środki dezynfekcyjne. Co było charakterystyczne to one też chciały się same opatrywać. Raz miałam taką sytuację, że była grupa z Jemenu, grupa która jedną kobietę trzymała na uboczu, tak trochę ją izolowała. W lesie masz naprawdę bardzo ograniczone możliwości działania. Ja hołduję zasadzie, że osoba uchodźcza decyduje. Decyzja może się wydawać niezbyt dobrą, ale uważam, że to jest oddanie podmiotowości tej osobie. I jeżeli załóżmy, taka osoba upiera się, że ona jest w stanie iść dalej, nic jej nie jest, mimo tego, że ja widzę, że coś jej jest to pozwalam jej o tym zdecydować, szanuję tę ich wolę.  To były przypadki, kiedy było widać, że stan psychiczny na tyle poważny, że miałam wątpliwości, jak sobie poradzą. 

E.K.: Co czujesz, kiedy odchodzisz od pacjentów i zostawiasz ich tam?
P.B.: Najtrudniej mi się odchodzi od dzieci. I właśnie bardzo trudno mi się odchodzi w takich sytuacjach, kiedy po prostu mam wątpliwości, czy nie wiem tego do końca jaka jest prawda. Sytuacja na granicy to jest raj dla handlarzy żywym towarem i ważna jest współpraca z fundacją La Strada, są przypadki które zdarza nam się konsultować. Prawda jest taka, że ja nie jestem specjalistą od identyfikacji ofiar handlu ludźmi. I najtrudniejsze są dla mnie takie sytuacje, kiedy po prostu nie wiem do końca, czy to dziecko w lesie bez rodziców jest bezpieczne, czy nie. Albo na przykład kiedy spotykam dziecko, które mnie prosi, żebym zabrała je do swojego domu, ja nie mogę tego zrobić. Kiedy zostawiam w lesie dzieci, które były wypychane wraz z rodzinami przez kilka dobrych miesięcy i nie wiem, czy dalej ich wypchną czy nie to jest bardzo obciążające. Kiedy takie osoby zostawiam w lesie, to jest - ja nawet nie umiem tego nazwać, co ja czuję, ale mogę powiedzieć, że koszt psychiczny jest bardzo duży.

E.K.: Co myślisz o tym, o przyszłości? Bo chyba nic się nie zmieni.

P.B.: Wiesz, wydaje mi się, że jest tylko jeden sposób na to, żeby to się zmieniło. Mianowicie strona białoruska. Jeżeli powie stop to zatrzyma to. Natomiast myślę, że żadne mury, żadne kabelki, żadne kamery nie powstrzymają tych ludzi. Uważam, że ani rządowi polskiemu, ani Straży Granicznej specjalnie nie zależy na tym, żeby ten kryzys się zakończył. Myślę, że gdyby im zależało to by podjęli inne kroki. Ludzie przecież przekraczają ten płot. Wprawdzie bywa tak, że się przy tym łamią, ale przecież całkiem niedawno przeszły dwie kobiety w dziewiątym miesiącu ciąży, tuż przed rozpoczęciem porodu. Nasze służby są takie bardzo nieporadne. Powiedzmy, że mamy bardzo niekompetentnych strażników granicznych i wojskowych co wpływa na to, ile osób przechodzi. Natomiast ja uważam, że naszym decydentom nie zależy na tym, żeby ten kryzys migracyjny zakończył. Myślę, że nasi decydenci otrzymali grupę ludzi do tego, żeby można było nimi straszyć społeczeństwo, więc tym bardziej myślę, że jeżeli to ma się zakończyć, to tylko wtedy, jeśli strona białoruska tak postanowi. 

E.K.: Od północy Polski - obwód kaliningradzki. Tam zaczyna się kolejna granica, gdzie znów ma stawiać kolejny mur. Wiesz, ja z obserwuję przyrodę i zmiany klimatyczne, uważam, że to jest dopiero początek w ogóle migracji ludności na świecie. Naprawdę powinniśmy się dużo teraz dowiedzieć, nauczyć i przygotować na to, co się będzie działo.

P.B.: Oczywiście ja jestem tego samego zdania, bo przecież na razie mamy na tej naszej granicy północnej jakieś nędzne 20 - 30 tysięcy ludzi. Czy to w ogóle jest ważne, że nikt nie wie dokładnie, ile mamy tych ludzi i nie ma żadnych wiarygodnych statystyk? Statystyki Straży granicznej nie są wiarygodne. Więc przez nasz kraj przechodzą ludzie. Nikt dokładnie nie wie kto. Nikt dokładnie nie wie ilu ich jest i nikt nie wie dokładnie ile razy? Spotykałam kobiety i dzieci którzy nie wiedzieli, czy to było 50 razy, czy może to 100 razy nie mieli pojęcia w ogóle. Natomiast powiedzmy, że mieliśmy tych wszystkich osób około 30 tysięcy, tak? Przecież to jest nic. Będziemy mieli za załóżmy 20 lat, jak zacznie się zmieniać klimat, będziemy mieć 30 milionów. 
E.K.: Granica ukraińsko pokazała, że my jesteśmy w stanie przyjąć wiele osób. I to jest dla wielu osób niezrozumiałe, dlaczego to się nie dzieje na tej granicy, gdzie patrzymy na ludzi, którzy umierają. 

P.B.: Ja uważam, że po prostu odpowiedzią jest rasizm. To nie jest też nic odkrywczego, ale po prostu fakty są takie, że świat jest rasistowski i często piszę w moich wypowiedziach, mówię o tym, że białe życie zawsze będzie cenniejsze. Jeśli nie zawsze, to trzeba wielu pokoleń, żeby to zmienić. Po prostu białe życie jest cenniejsze. 

E.K.: To jest uderzające. To takie trudne, bo generalnie nikt z nas nie wybiera sobie miejsca ani koloru skóry, jak się rodzi. 

P.B.: Ja nawet powiem więcej, że na przykład uchodźcy, to znaczy może już teraz nie uchodźcy, ale na przykład tacy ludzie, którzy żyją w Polsce od wielu lat i mają obywatelstwo, na przykład Czeczeni to są moi najlepsi przyjaciele. I uważam, że jakby to powiedzieć, brakuje mi takich ludzi w społeczeństwie polskim, takich użytecznych społecznie, takich, którzy zawsze pomogą, takich otwartych.W ogóle ta konferencja ministra Kamińskiego to w ogóle jakiś absurd. Jak można pokazywać jakieś zdjęcie sprzed kilku lat z internetu, mężczyzny, który uprawia seks z krową i mówić, że to są ci ludzie? Tych ileś tam tysięcy osób, którzy są nawet z różnych krajów, z różnych stron świata, to są muzułmanie, chrześcijanie. I oni wszyscy to są jacyś pedofile, zoofile? To jest tak naprawdę nawoływanie do nienawiści. Ale wiesz, samo to, że dziennikarze, byli na tej konferencji i nie wyszli? To, że nawet nie zbojkotowali tego, nie pukali się w głowę i w ogóle nie powiedzieli jaka to jest bzdura, to jest dla mnie niepojęte. 

E.K.: Ja teraz boję się zimy i tych mrozów, słyszę też, co się dzieje po białoruskiej stronie w tej strefie śmierci, między drutami, z  tymi ludźmi, których wojsko nie chce puścić w żadną stronę.  Jak to z punktu widzenia medycznego. W ogóle myślisz, że może funkcjonować człowiek w takich temperaturach? Ile czasu może przetrwać? 

P.B.: Ogólnie jest tak, że przyjmuje się tu zasadę godziny i czterech, czyli załóżmy jest taka jakby średnia zasada, tylko jest oczywiście od niej dużo odchyleń. Teraz większość musi przejść jest przez rzekę. Człowiek w wodzie o temperaturze 4 stopni jest w stanie przetrwać godzinę. Oczywiście to też zależy od jego kondycji, wieku, tego, ile przeszedł wcześniej czy wcześniej zjadł coś ciepłego, czy nie. Tutaj mamy do czynienia z sytuacją, kiedy te osoby muszą przeprawiać się rzekę wielokrotnie, więc potem na przykład wychodzą z rzeki i nie przebierają się w suche ciuchy, tylko idą dalej w tych mokrych, dopóki my im nie dostarczymy. Natomiast mówiąc szczerze to w zeszłym roku to jednak mieliśmy mniej, bo jednak Białorusini gromadzili ludzi w tych magazynach w Bruzgach. Natomiast to, czego ja się boję najbardziej, to szczerze mówiąc boję się wiosny. Dla mnie najgorszym takim momentem była ta wiosna 2022 roku, kiedy to było tak, że wybuchłą wojna na Ukrainie, wolontariusze tam odpłynęli, cała ta systemowa pomoc, czyli medycy na granicy, a potem PCPR się zawinęli, bo nie było dużo wezwań medycznych, było mniej przejść. Ludzie byli gromadzeni w magazynach po białoruskiej stronie, a potem te magazyny gwałtownie zaczęły się opróżniać i to trwało ze dwa, trzy miesiące. To były właśnie te osoby z najbardziej wrażliwych grup, czyli osoby niepełnosprawne, rodziny z dziećmi, ciężarne, osoby ranne, osoby z odmrożeniami do amputacji z martwicą tkanek. Dla mnie to był najgorszy okres i teraz boję się właśnie powtórki tego, ponieważ te organizacje pomocowe też, które są teraz mają podpisane kontrakty do kwietnia. Boję się, że znowu będzie ta sama sytuacja, że w zimie będzie mniej tych wezwań, wobec czego duże organizacje dojdą do wniosku, że nie ma sensu tutaj być. Wyjadą stąd, a my znowu będziemy mieli dużo tej pracy, właśnie tej najtrudniejszej. A praca z tymi wrażliwymi grupami jest bardzo obciążająca. 

E.K.: Wiemy, że Mińsk jest pełen ludzi, na ulicy i w wynajętych domach. Nie posiadamy wiedzy, ile osób jest w lesie. Jest też tak, że oni wciąż dolatują.

P.B.: Więc na pewno będą chcieli przechodzić.

E.K.: Dostałam taką informację. Nie jesteśmy w stanie tego stuprocentowo potwierdzić, że kostnice na Białorusi są pełne uchodźców.

P.B.: Uchodźcy opowiadali mi nieraz, że tam na Białorusi są masowe groby. Zresztą opowiadali mi różne rzeczy. Opowiadali mi o przeciąganiu ciał kiedy jeszcze nie było płotu, ze strony polskiej na stronę białoruską. Także biorąc pod uwagę to, co się dzieje na Białorusi i jaką mamy pogodę, logiczne, że ludzie będą umierać.

E.K.: Jak sobie z tym radzisz? Z tym wszystkim? Tak prywatnie? I jak teraz wygląda Twoje życie?

P.B.: Ja swoje życie przeorganizowałam. Natomiast tak jak mówiłam, od kiedy są organizacje medyczne, którym jestem bardzo wdzięczna, to po prostu moje życie się bardzo zmieniło i myślę, że w dużym stopniu je odzyskałam. Czuję się naprawdę lepiej niż kilka miesięcy temu, więc chciałabym bardzo, żeby tak zostało i żeby te organizacje już u nas zostały, bo są bardzo potrzebne.

E.K.: Szlak migracyjny, który się otwiera z reguły się nigdy nie zamyka. Ludziewciąż będą próbowali iść mimo, że to nie jest łatwa droga a nawet coraz częściej śmiertelnie niebezpieczna.

P.B.: Mam dokładnie to samo doświadczenie. Czasami na przykład kontaktują się ze mną ludzie, których ja nie znam, piszą do mnie z Syrii. Nie mają szans na uzyskanie żadnej wizy humanitarnej. Często są chorzy albo mają chore dzieci albo zwyczajnie chcą żyć. W Syrii nie jesteś w stanie pójść na studia, bo potem jest obowiązek służby wojskowej, a służba wojskowa w Syrii to nie wygląda tak jak u nas, to walka przeciwko Syryjczykom. Zrozumiałe, że chcą normalnego życia w kraju, gdzie nie ma wojny. Każdemu człowiekowi, który się ze mną kontaktował, mówiłam, że jeżeli tu przyjedzie, ryzykuje utratę życia albo utratę zdrowia. Natomiast nigdy nikomu mi się nie udało wytłumaczyć, żeby tego nie robili.
 
E.K.: Udzielanie pomocy humanitarnej, medycznej powinno być obowiązkiem naszego państwa, nie naszym.

P.B.: Jest obowiązkiem bez wątpienia. W praktyce państwo się nie wywiązuje, jest obowiązkiem, żeby się wywiązywało. To jest straszne, że ludzie ukrywają się z tym, że pomagają z tym, że robią coś bardzo, dobrego czyli pomagają drugiemu człowiekowi. 
  E.K.:  Nie czujesz się trochę jak na wojnie?...
E.K.: Nie czujesz się trochę jak na wojnie?

P.B.: Myślę, że chyba największe zagrożenie jest wtedy, kiedy, już przyjmujemy to jako normalność. Ja pamiętam jak miałam taką sytuację dziewczyną z wybitym barkiem i tam trzysta metrów dalej stało wojsko. Po prostu się baliśmy. Ona błagała, żeby jej to nastawić. Tłumaczyłam, że nie umiem, bo nigdy tego nie robiłam, ale ona prosi i że bierze to na siebie, że po prostu ona nie jest w stanie uciekać z tym barkiem. Wybity bark to jest bardzo duży ból. Już cztery razy ją wypychali. Nie chciała być kolejny raz wypchnięta, chciała do Holandii, gdzie ma swoją rodzinę. Zadzwoniłam więc do ortopedy. Porozumiałam się z nim, jak to najlepiej zrobić w tej sytuacji. Położyliśmy ją na boku, położyliśmy pod tą rękę folię NRC i ja i kolega ciągnęliśmy za rękę, a drugi kolega trzymał jej głowę, pilnował, żeby się nie ruszyła. Gdyby się ruszyła, to główka stawu mogłaby w ogóle pójść gdzie indziej. Narobilibyśmy biedy. Ona zagryzała cały czas patyk owinięty rękawiczką, żeby nie krzyczeć, bo byliśmy bardzo blisko drogi, no i 300 metrów od tych żołnierzy. Opisałam, to jak już była bezpieczna, opisałam to w mediach społecznościowych i jakiś czas potem rozmawiałam o tym z koleżanką, która jest terapeutką, a ona na to pisze „Paulina wiesz, to jest tak na wojnie”, a ja dopiero wtedy sobie pomyślałam, że rzeczywiście. 

E.K.: To jest trochę tak, że ktoś z boku kto jest z zewnątrz i o tym słucha, ja często gdzieś opowiadam nasze historie, mówi, że czuję się jak na wojnie, albo jakby rozmawiał o filmie wojennym. Jesteś podziemną lekarką, nie jedziesz na sygnałach, gdzie ci wszyscy ustępują drogę, rozjeżdżają się, gdzie każdy ci pomaga. Służby wynoszą człowieka bliżej, żebyś nie musiała iść, tylko zasuwasz przez las z ciężkim plecakiem. I to w ukryciu. To jest wojna. 

P.B.: I to jakoś tak chyba szczególnie to odczuwam jak idę do domu, do osób, które są schowane w domach, gdzieś w stodole albo nawet gdzieś w przyczepie, czy nawet gdzieś u kogoś w domu i tam wszystkie okna są zasłonięte. I mimo tego, że to jest dom, to ludzie mówią takim przyciszonym głosem. I jakoś tak najbardziej to odczuwam, kiedy jakaś zupełnie przypadkowa osoba kogoś znalazła, albo są takie sytuacje, nie ma ich wiele, ale są. Ludzie przygarnęli do siebie do domu i są przerażeni, rozdygotani, Miałam też taki przypadek, kiedy ktoś powiedział, kto znalazł rodzinę, że ta rodzina może być tylko i wyłącznie dwie godziny, a potem mają sobie iść. I wtedy poczułam jakby to była druga wojna światowa i chowanie Żydów w piwnicach. 

E.K.: Myślę, że wiele z nas ma takie odczucia. Będziemy płacić za to co nas dotknęło. Ty jako lekarz powinnaś też wiedzieć o tym, że psychika nasza długo nie może wytrzymać funkcjonowania w takiej traumie. Bo my jesteśmy w traumie. Do tego jeszcze spotykamy ludzi, którzy są w traumie. To co ja usłyszałam, to, że w takim momencie nam się uaktywniają traumy pokoleń. Dosłownie. I też nie możemy zacząć leczyć traum, bo one wciąż trwają.
 
P.B.: To jest to, co mówi nasza psychoterapeutka główna z mojej grupy białostockiej. My jesteśmy w ostrej traumie. Przewlekająca się ostra trauma. To, co mogę powiedzieć, to mam nadzieję, że może kiedyś państwo wypłaci odszkodowania za utratę zdrowia psychicznego.

E.K.: Ty też jesteś w tym środowisku aktywistycznym tych ludzi, którzy chodzą praktycznie od roku cały czas na te akcje. Widzisz PTSD?

P.B.: Oczywiście. PTSD nas otacza. Oddychamy PTSD. To bardzo pokazała zona. To co powiedzieli twórcy zony, że Wy tutaj mieszkający na pograniczu nie tylko mieszkają "pupie" w ale też urządziły się w tej "pupie". I właśnie taka jedna z najgorszych rzeczy, które usłyszałam. Gdyby to się nagle skończyło, to mielibyśmy duży problem z powrotem do normalnego życia.

W ramach uzupełnienia wywiadu i wydarzeń, które miały miejsce po naszej rozmowie dołączam krótki tekst wyjaśniający.

Akcja pomocy na bagnach Pauliny Bownik i aktywistów w dniu 7 stycznia 2023 (opisuję ją poniżej ze szczegółami) nazwana później przez Straż Graniczną utrudnianiem akcji ratunkowej spowodowała, że lekarka mówiąca wcześniej dobrze o służbach mundurowych zmieniła zdanie i zamierza skierować sprawę pomówienia na drogę prawną. Takie pomówienie to dla lekarza ryzyko utraty zaufania pacjentów i negatywna opinia w grupie zawodowej.

Poniżej opisujemy jak wyglądała akcja ratunkowa z jej perspektywy. Cała interwencja jest poparta dokumentacją fotograficzną, foniczną i video.
W  sobotę 7 stycznia 2023 roku wolontariusze z Punktu Interwencji Kryzysowej (prowadzonego przez Klub Inteligencji Katolickiej) i Grupy Granica otrzymali informację o potrzebujących pilnie pomocy trzech obywatelach Afganistanu. Osoby wzywające pomocy znajdowały się na bagnistym terenie w okolicach zalewu Siemianówka. Do akcji ratunkowej wyruszyła grupa aktywistów, a później na ich prośbę dołączyła lekarka Paulina Bownik. 

Lekarka po wstępnych oględzinach sytuacji i udzieleniu wstępnej, możliwej na bagnach pomocy, poprosiła wolontariuszy o pilny telefon na numer alarmowy z żądaniem przysłania karetki. Dwóch Afgańczyków było w głębokiej hipotermii, wymagali natychmiastowej hospitalizacji. Dyspozytor nie przyjął początkowo zgłoszenia. Lekarka kilkakrotnie prosiła o ponawianie żądania pomocy medycznej. Otrzymała informację, że Straż Graniczna nie może ich znaleźć, a Straż Pożarna nawet nie próbuje. Dyspozytor Centrum Zarządzania Kryzysowego zażądał przeprowadzenia służb na miejsce akcji, co miało być warunkiem udzielenia pomocy. Choć było to niebezpieczne dla zmęczonych wolontariuszy, by rozdzielali się na bagnach, doprowadzono służby na miejsce. W akcji brało udział 30 strażaków, dwóch funkcjonariuszy Straży Granicznej, dwie załogi karetek pogotowia i sześciu wolontariuszy. Życie ludzi zostało uratowane dzięki współpracy wszystkich uczestników akcji. 

Tymczasem na Twitterze pojawił się wpis Straży Granicznej, oskarżający aktywistów o... utrudnianie akcji. Lekarka biorąca udział w akcji była wstrząśnięta komunikatem SG, zwłaszcza że jest wiele dowodów na to, jak wyglądała akcja ratunkowa. Wśród wolontariuszy był dziennikarz, są nagrania i zarejestrowane rozmowy z dyspozytornią.

W tej sprawie wypowiedziała się Agata Kluczewska, prezeska fundacji Wolno Nam, założycielka Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego, oburzona szykanowaniem aktywistów przez Straż Graniczną: "Straż zniesławiła aktywistów" - mówi na nagraniu Kluczewska. Wolontariusze rozważają pozwanie Straży Granicznej.

Od lekarki Pauliny Bownik otrzymałyśmy raport medyczny z akcji na bagnach. Cytujemy go w całości:

„Raport medyczny.3 mężczyzn z Afganistanu na bagnach Siemianówki, na wysepce pod drzewem, w wieku 24-26 lat.Ok. godz. 19.00 7.01 dotarłam do pacjentów, którymi od 15.00 opiekowali się wolontariusze - wezwali lekarza z uwagi na zły stan ogólny pacjenta 1. W najgorszym stanie był chory z nadczynnością tarczycy (pacjent 1), zażywał metizol, od kilku dni bez leków. Temperatura na błonie bębenkowej 34,8 stopnia, glikemia 71 mg%, HGB 16.5, HCT 49%, HR 160-170/min, RR i SpO2 niemożliwe do oznaczenia z uwagi na temperaturę (pulsoksymetr nie pokazywał prawidłowych wartości) i b. trudne warunki badania.Mężczyźni leżeli wokół pnia, na skrawku ziemi i spadku w dół do lodowatej wody, nie było możliwości ich rozebrać do badania.Mężczyzna podsypiający, w kontakcie, pobudzony, wykonywał nieskoordynowane ruchy (po otrzymaniu leków), nie do końca logiczny, wymiotował przy mnie 2x śliną, śluzówki bardzo suche, skrajnie odwodniony, żyły zapadnięte. Otrzymał 500 ml glukozy 5% oraz 1 Amp. Metoklopramid iv. W trakcie podawania leków zasnął, obudził się w lepszym kontakcie, był w stanie wstać, dzięki czemu uzyskałam dostępne do drugiego pacjenta.

Pacjent 2. Początkowo byłam w stanie zmierzyć mu jedynie temperaturę na błonie bębenkowej - wynosiła 35.08 stopnia, pacjent logicznie odpowiadał na pytania (komunikacja po angielsku). W trakcie badania i podawania leków pierwszemu pacjentowi, co zajęło około 2 godzin, drugi pacjent zsunął się do bagien, był po kolana w wodzie, zaczął być podsypiający, prawie bez kontaktu, temp. na błonie bębenkowej wynosiła 33,8 stopnia - spadek w porównaniu z wcześniejszym pomiarem o 2,2 stopnia, nie przełykał płynów, również cechy odwodnienia. Nie byłam w stanie oznaczyć innych parametrów z uwagi na trudne warunki terenu. Podałam choremu 250 ml glukozy 5% (wszystkie płyny były ciepłe, oklejone ogrzewaczami).

Trzeci pacjent był w stanie histerii, płakał, powtarzał, że bolą go plecy, błagał, żeby nie wyrzucać go na Białoruś, opowiadał o przemocy tamtejszych służb, powtarzał, że w Afganistanie Talibowie go zabiją, ale jako jedyny był w stanie chodzić. Nie byłam w stanie zbadać fizykalnie 3 pacjenta (mężczyźni w gorszym stanie, pacjent 1 i 2 ciągle zsuwali się z pochyłej ziemi do zimnej wody, musieliśmy ich przytrzymywać, podciągać.) Po około 3,5 godz. oczekiwania odnaleźli nas inni wolontariusze, przyprowadzili strażaków z OSP Siemianówka i OSP Hajnówka, dwóch ciężej chorych pacjentów wynieśli z bagien na noszach, jednego prowadziła wolontariuszka i strażnik graniczny. Z uwagi na bardzo trudny teren wyniesienie ludzi do drogi w miejscowości Babia Góra zajęło około trzech godzin, na ostatnich 500 metrach strażacy z OSP Lewkowo zmienili poprzednie zastępy. Wszyscy pacjenci po wykonaniu czynności ratunkowych w karetkach pogotowia zostali odwiezieni do szpitala w Hajnówce.Mężczyźni nie byli wyniesieni na noszach tylko na desce ratowniczej, przebywali w lesie od trzech dni, pili wodę z bagien".

Hanna Jarzabek - Photography & Documentary Storytelling

Documentary photographer and Multimedia Storyteller specialized in projects addressing discrimination and societal dysfunctions, with accent on Europe.
Website via Visura

Hanna Jarzabek - Photography & Documentary Storytelling is integrated to:
Visura site builder, a tool to grow your photography business
Visura's network for visual storytellers and journalists
A photography & film archive by Visura
Photography grants, open calls, and contests
A newsfeed for visual storytellers